W tej recenzji nie ma żadnej wzmianki o fabule, więc możesz spokojnie czytać dalej.
Jestem świeżo po premierze i pisząc tą recenzję dosłownie czuję jak jeszcze przepływają przeze mnie midichloriany emocji. „Przebudzenie Mocy” miało nam przedstawić bohaterów i nakreślić historię nowej sagi, więc największe oczekiwania i obawy miałem właśnie względem „Ostatniego Jedi” – części środkowej, która rozwinie fabułę i podprowadzi ją do finałowej IX części.
Wersja audio:
Ostatni Jedi to nie Imperium Kontratakuje 2.0

Bardzo mi zależało, żeby „Ostatni Jedi” obejrzeć na premierze, dlatego że to jeden z tych filmów, od których na pewno oberwiesz spoilerem w twarz, jeśli nie zobaczysz go najszybciej jak się da. Chyba, że moc w tobie silna i nie będziesz rozdarty jak Kylo Ren, gdy postanowisz nie zaglądać na fejsa aż do wizyty w kinie.
Siedząc w kinie i czekając na seans w duchu powtarzałem sobie, oby to nie była kolejna kalka pierwszych części. To, że „Przebudzenie Mocy” okazało się kolejną „Nową nadzieją”, nie trzeba nikomu uświadamiać, ale po trailerach ukazujących m.in. Luke’a trenującego Rey, „Imperium Kontratakuje” naturalnie nasuwało się na myśl. Uspokajam – nic takiego na szczęście nie miało miejsca.
Usiądź wygodnie, skaczemy w nadprzestrzeń

Gwiezdne Wojny – Ostatni Jedi to film napakowany akcją od pierwszej do ostatniej minuty. Akcja w nim nie pędzi, ona w nim od początku wchodzi w nadprzestrzeń i zostaje do końca filmu. A w ciągu tych 2,5 h seansu dostajemy wszystko to, czym od początku fascynowały nas Gwiezdne Wojny. Dostajemy sceny batalistyczne w kosmosie, walki na miecze, pościgi, ucieczki, pokazy mocy, uniwersalne prawdy i wiele więcej. Nie zabraknie również gadżetów i słodkich stworków, które są zapewne ukłonem w stronę młodszej widowni.
Ostatni Jedi ujął mnie tym, jak w subtelny sposób łączy kilka pokoleń fanów. Tutaj w naturalny sposób przeplatają się losy dawnych ulubieńców z tymi, których poznaliśmy i z którymi zaprzyjaźniliśmy się w poprzednim epizodzie. Dodatkowo Rian Johnson przedstawia nam zupełnie nowych mieszkańców galaktyki, w taki sposób, że mamy wrażenie, jakby byli w tym uniwersum od zawsze. Tak właśnie miękka i bezbolesna jest ta zmiana warty.
Równowaga mocy – coś dla oka, coś dla ucha, coś dla duszy
Gwiezdne Wojny Ostatni Jedi to uczta dla oka i nie tylko. Moim zdaniem to film, który cechuje największy rozmach z dotychczasowych części. Tempo, zwroty akcji, historia i świetna, znajoma muzyka Williamsa to wszystko pozwala oczarować się najnowszą częścią sagi. Przez te 2,5 h będziesz wzdychać z nostalgii, płakać ze smutki i ze wzruszenia, śmiać się z prostych żartów i wyłapywać oczka puszczane do ciebie przez reżysera. W dodatku odwiedzisz stare kąty, poznasz trochę nowych zakątków galaktyki, ale przede wszystkim przeżyjesz niesamowitą przygodę, która wgniecie cię w fotel i nie puści aż do napisów końcowych. Nie raz będziesz mieć wrażenie, że wszystko rozgryzłeś, by dowiedzieć się, że nie do końca. Nie raz myślałem sobie, jejku ale to bez sensu, by po chwili razem z innymi w kinie powiedzieć – wow – ale to sprytnie wymyślili. Ostatni Jedi wyjaśnia kilka pytań, które zostały przed nami postawione 2 lata temu, ale też stawia w ich miejsca nowe. George Lucas nie bał się odważnych rozwiązań i Disney też potrafi zaskoczyć, więc nie bądź jak Ben Solo, idź do kina, bo mają rozmach sk….y.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz